Sugestie

15.1.2009

W komentarzach do tej notki proszę wpisywać rady i sugestie nie pasujące do poszczególnych notek o błędach. Np. jeśli ktoś czuje potrzebę zgłoszenia błędu do opisania, tu jest właściwe miejsce.

Imię koperku

28.8.2010

Taki znalazłem drobiażdżek.

Ale zacznę od długiej i zawiłej dygresji, w zasadzie nie na temat.

Trochę trudno połapać się, z ilu osób, a w szczególności z kogo, składała się wierchuszka – czyli Rada Naukowa projektu Master’s Voice. Poza narratorem Hogarthem w kontekście wodzowskim pojawiają się nazwiska Baloyne, Prothero, Rappaport, Eeney (później zastąpiony przez Phantona) oraz Dill. Wygląda na sześć sztuk.

Potwierdzają to fragmenty dotyczące przedstawienia Trexu na Radzie. Hogarth i Prothero oczywiście wiedzieli o Trexie, wszak nad nim pracowali. Hogarth powiedział o efekcie Rappaportowi i Baloyne’owi, Prothero – Dillowi. Po czym pojawia się zdanie: „[…]jedynym człowiekiem, który wszystkiego dowiedział się na posiedzeniu, był Wilhelm Eeney.” Czyli znów sześć osób.

Gdzie indziej jednak Lem pisze: oczywiście jako narrator-Hogarth:  „jako członek Rady, jeden z ‚wielkiej piątki’, ale ‚bez teki’, nie należałem[…]”. Jeszcze gdzie indziej: „Wszelkie zdobycze badań konfrontowane były na poziomie najwyższym – Rady Naukowej, gdzie zasiadali koordynatorzy grup oraz ‚wielka czwórka’, która stała się piatką po moim przybyciu”. Piątka = kogo z sześciu brakuje? No i do tego mamy nagle koordynatorów grup, Rada rośnie. Podobnie o „wielkiej czwórce” sprzed dokooptowania Hogartha mowa w słowach: „Zarazem jednak czołówka, owa wielka czwórka, poczynała, może nie całkiem jasno jeszcze, pojmować, że rozpoczyna się już takie badanie drzew, spoza którego ginie, coraz trudniej uchwytny, obraz lasu”. Na początku pracy Hogartha w projekcie jako swego rodzaju decydenci wymienieni są Dill, Rappaport i Baloyne – czy więc czwórka to Baloyne, Dill, Rappaport i Eeney, rozszerzona do piątki Hogarthem, zaś Prothero trafił na posiedzenie o Trexie jako odkrywca, nie jako członek Rady?

Nie raz jeszcze czytamy o „czwórce”, choć niekoniecznie dotyczy to Rady Naukowej: „Nasza czwórka rebeliancka została od razu ściągnięta do Waszyngtonu”, „Naradziwszy się we czwórkę, doszliśmy o tego, czemu nie oddano Projektu Armii”.  Oczywiście nie wchodził w skład rebeliantów Eeney, ale jeszcze ktoś z sześciu musiał być poza tą „czwórką”. Czy może Baloyne, jako szef nie zaliczał się do „rebeliantów”? A może Dill, podśmiewający się z podawania się kolegów do dymisji?

Wyjątkowo jasne słowa padają, gdy opisywany jest Prothero: „Zasiadając w Radzie między ogromnym Baloyne’em i tyczkowatym Dillem, na niespokojnym tle Rappaporta i żurnalowym Eeneya[…]” – więc jednak szóstka, pięciu (dodajemy Hogartha) plus Eeney!

Coś się nie bardzo zgadza. Choć jeśli pominiemy niejasną kwestię „rebeliantów”, a ponadto uznamy, że słowa o czwórce/piątce dotyczą członków naukowców (więc z pominięciem Eeneya), i do tego przymkniemy oko na koordynatorów grup, być może arytmetykę Rady Naukowej Projektu da się uratować.

Ale skończmy dygresję. 

Na piątkę, powiedzmy, ważnych naukowców w Projekcie składali się: Piotr E. Hogarth, Yvor Baloyne, Donald Prothero, Saul Rappaport oraz Tihamer Dill.

Tihamer Dill.

Natomiast na pierwszej stronie rozdziału I czytamy:

„O Projekcie pisali też inni ludzie, którzy pracowali w nim na wiodących stanowiskach: S. Rappaport (The First Case of Interstellar Communication), W. Dill (Masters Voice – I was there) czy D. Prothero (Mavo Project – Physical Aspects).”

W. Dill?

Czytelnik 1970

Autor żyje, ale nie natyka się ostatnimi czasy na błędy Stanisława L., stąd cisza na blogu.

Za to właśnie przyłapałem na błędzie Tomasza L., syna Stanisława, w Awanturach na tle powszechnego ciążenia, czyli biografii ojca – czy może raczej zbiorze anegdot o nim.

„…w 1968 [powstała] moja [Tomasza] ulubiona książka – „Głos Pana”. Przypadkowo odkryty neutrinowy „sygnał z gwiazd” staje się pretekstem do stawiania fundamentalnych pytań i sportretowania świata ziemskiej nauki od środka, tak jakby narrator rzeczywiście był amerykańskim fizykiem, a nie mieszkającym na krakowskiej półwsi lwowiakiem, absolwentem medycyny.”

Narrator Głosu Pana, Piotr E. Hogarth, był matematykiem, nie fizykiem. Pomyłka Tomasza L.  jest o tyle zaskakująca, że specjalność zawodowa Hogartha jest bardzo silnie wykesponowana w ulubionej tomaszowej książce.

Wydawnictwo Literackie 2009

Nadesłał i opisał Robert Pyzel (a ja dopisałem co nieco w komentarzu)

Tak mnie ostatnio naszło, żeby sprawdzić ile energii mają „biliergi” z „Niezwyciężonego”

Czy mogę to podgrzać?… – spytał spokojnie astrogator, wskazując ekran, i wszyscy zrozumieli go. Jazon ociągał się z odpowiedzią.
– Należałoby ostrzec TL 4, żeby maksymalnie rozszerzył pęcherz pola…
– Bez głupstw, Jazon. Nie mam łączności…
– Do czterech tysięcy stopni… z niewielkim ryzykiem…
– Dziękuję, Blaar, mikrofon! Pierwszy do TL 8, gotuj lasery na chmurę, małą mocą, do bilierga w epicentrum, ogień ciągły wzdłuż azymutu!
– TL 8, ogień ciągły do bilierga – odpowiedział natychmiast głos pilota. Przez jakąś sekundę nie działo się nic. Potem błysło i centralna, wypełniająca dolną część ekranu chmura zmieniła barwę. Najpierw zaczęła się jakby rozmazywać, potem sczerwieniała i zawrzała; powstał tam rodzaj leja o płonących ścianach, w który wpadały, jakby były wsysane, sąsiednie połacie chmury. Ten ruch ustał nagle, chmura rozwarła się ogromnym koliskiem, ukazując przez powstałe okno chaotyczne nagromadzenia skał, tylko w powietrzu unosił się jeszcze drobny, czarny pył, na kształt polatującego kopciu.
– Pierwszy do TL 8, zejdź na dystans maksymalnej skuteczności ognia!
Pilot powtórzył rozkaz. Chmura, okrążając niespokojnym obwałowaniem utworzony rozryw, usiłowała go wypełnić, lecz za każdym razem, kiedy wysuwające się wypustki obejmował rozbłysk żaru, wciągała je z powrotem.

Erg to stara jednostka układu CGS, po przeliczeniu to 1e-7J, przedrostek bili nie figuruje w SI, ale możemy chyba uznać, że to biliard czyli 1e+15 ergów, czyli 100 MJ. Nie jest to zbyt dużo, odpowiada to wartości opałowej 4 kg węgla, albo (według  ang. Wiki, nie przeliczałem) energii kinetycznej jednotonowego pojazdu poruszającego się z szybkością 160 km/h. Dość by zamienić auto we wrak a pasażerów w zwłoki, ale chyba za mało na tak spektakularne efekty jak na „Regis III”

Oczywiście, zawsze możemy wybrnąć, że Jazon miał na myśli  energię emitowaną w jakimś infinitezymalnym przedziale czasu i lasery biły w chmurę z potężną mocą ;-)

Wydawnictwo Literackie 1968

EZ Aquarii

9.3.2009

„Jota łamane przez 116, łamane przez 57, Proximy Wodnika. Była najbardziej podobna do Ziemi ze wszystkich, jakie Pirx kiedykolwiek widział, z małym, żółtym słońcem […]. Nadawałaby się doskonale do kolonizacji, gdyby nie to, że słońce jej było typu G, nowo odkrytej podmiany G VII, a więc niepewne, bo podejrzane o chwiejność emisji; skoro zaś astrofizycy wypowiedzieli swoje veto, to choć przemiana w Nową mogła nastąpić dopiero za sto milionów lat, wszelkie plany zagospodarowania tej Ziemi Obiecanej należało przekreślić.”

„Minęła jednak druga [godzina], trzecia, potem czwarta, zapadł wreszcie zmrok.”
„Wyszli na zewnątrz, gdy świt ledwo wstawał.”

Gwiazda nowa nie może powstać z podobnej Słońcu samotnej gwiazdy typu widmowego G.  Potrzebne warunki to ciasny układ białego karła i innej gwiazdy, w którym materiał z owej drugiej gwiazdy, głównie wodór i hel, jest grawitacyjnie ściągany i sprasowywany przez białego karła aż do chwili, gdy wzrost temperatury zainicjuje gwałtowną reakcję termojądrową. I mamy wtedy nową – lecz Lem nic nie pisze o „słońcach”, używa liczby pojedynczej. Co więcej, istnieje pogląd, że wszystkie nowe wybuchają periodycznie co kilkaset do kilkuset tysięcy lat – nie ma co marzyć o 100 milionach lat spokoju.

Pójdźmy innym tropem. Najbliższa Układowi Słonecznemu gwiazda (a więc „Proxima”) gwiazdozbioru Wodnika to EZ Aquarii (znana też  pod katalogowymi nazwami Luyten 789-6, GJ 866 i paroma innymi). Znajduje się w odległości nieco ponad 11 lat świetlnych od Słońca.

Jest to układ trzech gwiazd, z których żadna nie jest żółtym słońcem typu widmowego G – dwie z nich na pewno, a trzecia zapewne, to czerwone karły typu M.

Na planecie w tym układzie niemożliwe byłyby dni i noce. Nie dlatego, że układ ma trzy gwiazdy – składniki A i C obserwowane z planety krążącej wokół składnika B byłyby tylko nieco jaśniejsze od Księżyca w pełni. Ale dlatego, że czerwone karły emitują niewiele promieniowania, więc by na krążącej wokół czerwonego karła planecie temperatury mogły osiągnąć wartości sprzyjające życiu, planeta musi krążyć bardzo blisko gwiazdy, rzędu zaledwie miliona km dla składników EZ Aquarii. Skutkiem tego byłoby zapewne związanie przez siły pływowe ruchu obrotowego planety z jej ruchem obiegowym wokół gwiazdy, tak jak stało się to z Księżycem względem Ziemi.

W sumie, zamiast wschodów i zachodów małego żółtego słońca i skąpanych w jego świetle malowniczych krajobrazów, Pirx, Massena i Krull oglądaliby krwawe widoki z gigantycznym czerwonym słońcem tkwiącym zawsze w tym samym punkcie nieba. Słońcem tym byłby najpewniej składnik B EZ Aquarii – A i C krążą tak blisko siebie, że orbita planety byłaby niestabilna.

No i jeszcze jeden kłopot –  co najmniej jeden ze składników EZ Aquarii (a być może wszystkie trzy) to gwiazda rozbłyskowa, zalewająca okolicę sporymi dawkami promienowania w rozmaitych zakresach, nie wyłączając rentgenowskiego. Takie rozbłyski zdarzają się nieregularnie, ale raczej (na ile udało mi się zorientować) w odstępie dni, a nie milionów lat.

W sumie, jakby nie próbować identyfikacji „Proximy Wodnika”, jakby sobie jej planety nie wyobrażać, warunki tam panujące daleko odbiegałyby od idylli, w której zginął Aniel.

Wydawnictwo Literackie 1986

„Jota łamane przez 116, łamane przez 57, Proximy Wodnika. Była najbardziej podobna do Ziemi ze wszystkich, jakie Pirx kiedykolwiek widział, z małym, żółtym słońcem, słonymi oceanami, […] i wielkim, trójpłatowym kontynentem pokrytym pierwocinami roślinności.”

Pierwocinami.

„Przybyli u schyłku lata, a teraz jesień górska, cała w czerwieni i żółci, dogasała już w dolinach, lecz jakby na przekór masom liści, pędzących w pianie górskich potoków, słońce wciąż było ciepłe […].”

Pierwocinami?

Wydawnictwo Literackie 1986

Inny błąd

7.2.2009

Kolekcję szczegółowych błędów, jakie zbiera ten blog, można uzupełnić błędem, czy może lepiej niedostatkiem ogólnym a zasadniczym, przewijającym się przez całą chyba twórczość Lema. Znalezione na blogu Sporothrix: część 1, część 2, część 3.

„[…] co przystojniejsze kobiety, zwłaszcza blondynki, szczypałem w zadek. Robiła to naturalnie moja lewa ręka […]
[…]parę razy zostałem przez to spoliczkowany. Kiedy dostałem w policzek, byłem po prostu wściekły i zmieszany, bo nie czułem się winny, a jednocześnie czułem rozbawienie. Natomiast raz dała mi po twarzy dziewczyna , która musiał być leworęczna, więc w lewy policzek, i wtedy nie czułem już ani śladu rozbawienia czy wesołości.[…]
– Ależ oczywiście! – zawołał profesor. – Lewy Tichy dostał w twarz za prawego i to właśnie prawego rozbawiło. Natomiast kiedy prawy dostał za prawego, nie było mu to wcale zabawne.”

Koncept ułożony zgrabnie. Tylko… lewą ręką w lewy policzek? Jak to możliwe?

I jeszcze jedno.

Strona 13: „co przystojniejsze kobiety, zwłaszcza blondynki”.
Strona 23: ” – Wyłącznie blondynki? – Tak. Mogę być zresztą tlenione”
Więc molestował także rude lub brunetki, czy nie?

Zgłoszone (w kwestii lewic) przez Sporothrix.

Rozjaśnienie zbyt może zdawkowo opisanego błędu – w komentarzach.

Wydawnictwo Literackie 1987

„Prawy pas zastawiony ochronnymi stożkami. […] Dwa wbite w siebie pudła z wyrwanymi maskami. Tak daleko od drogi? A ludzie? Opony znów chrupały po szkle, jechaliśmy noga za nogą wzdłuż policjantów, wywijających rękami „prędzej! prędzej!” Hełmy policyjne, karetki, nosze, koła skapotowanego auta jeszcze się kręciły.”

Jeszcze? Po wypadku zdążyło się zjechać sporo policjantów, karetki, przyleciał śmigłowiec, rozstawiono nawet słupki – musiało upłynąć kilkanaście minut co najmniej – a koła nadal się kręciły? Nawet łożyska o zerowym tarciu nie pomogłyby, wszak istnieje opór powietrza.

A z drugiej strony: „Czerwony rozbłysk spłynął mi w nogę wymijając świadomość. Sekunda minęła, nim pojąłem, że hamuję. Opony chrupały po rozsypanym ryżu, grudki były coraz większe, jak grad. Nie, szkło. Kolumna zwalniała coraz bardziej.” Innymi słowy, samochody hamowały tuż przed miejscem wypadku.  Cóż, doświadczenie mówi, że wypadek – a zwłaszcza wypadek połączony z zamknięciem pasa, a już szczególnie na autostradzie zatłoczonej tak, jak Lem opisał parę stron wcześniej – spowodowałby gigantyczny korek, i już po paru, a co dopiero parunastu minutach John musiałby hamować setki metrów przed miejscem wypadku i w korku spędzić mnóstwo czasu, zanim dotarłby do rozsypanego szkła.

Wydawnictwo Literackie 1995

„[…]na stole kręciły się powoli, zegarowym ruchem, okrągłe bębny magnetofonu. Zdjąłem je, porwałem taśmę na drobne strzępy, wypchałem nimi kieszenie i po­szedłem do łazienki”. Jak zauważył Jurgi, który zgłosił ten błąd, porwanie taśmy magnetofonowej jest praktycznie niemożliwe.

Trochę popytałem, poczytałem i wyszło mi, że Jurgi może nie do końca mieć rację. Czemu? Taśmy na podłożu poliestrowym rzeczywiście są niemal nie do przerwania, a już porwanie taśmy na drobne strzępy byłoby długotrwałe i męczące. Jednak przed poliestrowymi używano taśm na podłożu z octanu celulozy. Te, według zebranych przez mnie informacji, pękały dość łatwo, zwłaszcza przy niskiej wilgotności powietrza. Przy wyższej stawały się bardziej plastyczne i tu już mogło być nieco trudniej. Przejście z octanu celulozy na poliester dokonało się prawdopodobnie w latach piećdziesiątych i/lub sześćdziesiątych XX w.  Jeśli kto z czytelników ma precyzyjniejsze wiadomości na temat tej technologii, będę wdzięczny za podzielenie się. Wracając do Lema:  „Pamiętnik znaleziony w wannie” datowany jest przez autora na rok 1960, wydaje mi się więc, że mógł mieć on doświadczenia ze stosunkowo łatwymi do przerwania taśmami octanowymi.

Ale nie dam temu cytatowi spokoju. „Zegarowym ruchem” – czy należy rozumieć to jako zgodnie z ruchem wskazówek zegara? Jeśli tak to… przykład 1, przykład 2, przykład 3, przykład 4.

Zgłoszone (po części) przez Jurgiego.

Wydawnictwo Literackie 1961

The careful recording of all details in experimental work is an elementary but important rule.

William Ian Beardmore Beveridge (1908-2006),
The Art of Scientific Investigation, 1957 (lub wcześniej)

Niewyobrażalne jest więc niezapisanie daty i godziny naświetlenia kliszy na tejże kliszy lub jej opakowaniu (najlepiej automatycznie urządzeniem naświetlającym), ani niezapisanie w dzienniku laboratoryjnym: „Klisza o numerze seryjnym tym a tym naświetlona tego a tego dnia w tych a tych godzinach”.

Jakim więc cudem komisja nie była w stanie bezsprzecznie stwierdzić, kiedy zostały naświetlone klisze leżące w kuchni, a jedynie orzekła, że „musiały pochodzić z ekspozycji poprzedniej, porannej”?

Jeśli te na stole nie były jeszcze opisane i wciągnięte do dziennika (być może czyniono to po, a nie przed naświetleniem), opisane i wciągnięte powinny być poprzednie klisze, te w rzeczywistości pochodzące z porannej ekspozycji.

Wydawnictwo Literackie 1986

Klapa

19.1.2009

„‚Agonalny rytm oddechowy’ powstawał wskutek przebicia małego kondensatorka; dawało ono o sobie znać tylko wówczas, kiedy otwarta była klapa wyjściowa. ”

A więc: „Katastrofa mogła się wydarzyć tylko wtedy, gdy wychodzący się spieszył. Zostawiał wówczas klapę otwartą: jedynie przy takiej konfiguracji połączeń ujawniał się błąd aparatury”.

Przypomnijmy: i Langner, i Savage, zwiedzeni „agonalnym rytmem oddechowym” brali go za oddech odpowiednio Pirxa czy Challiersa, echo radarowe aluminiowej tyki za skafander nad przepaścią, i ruszali na ratunek. Ruszali – mimo otwartej klapy?

„Jak zwykle w małych komorach tego typu [ciśnieniowych, mowa o śluzie wyjściowej ze Stacji] urządzenie pozwalało otworzyć albo drzwi, albo klapę włazu. Przy otwartej klapie drzwi nie można było odemknąć”. Jak więc Langner i Savage mogli wyjść ze stacji?

[Ten błąd również był zasygnalizowany przez Marcina w komentarzu do notki Czy kadeci umieli rachować? – choć był też już u mnie w planach.]

Wydawnictwo Literackie 1986

Herbata

19.1.2009

W Trzecim Pentagonie wszyscy częstują herbatą i sami ją piją. Ze szklanek. Ze spodkami. Mieszaną łyżeczką.

„I tu drgał w powietrzu szklany, łagodny dźwięk. Kashenblade mieszał herbatę.”

„[Blanderdash] poprosił mnie do gabinetu, […] poczęstował herbatą”

„[..] młoda dziewczyna, zapewne sekretarka, wniosła dwie herbaty i postawiła je przed nami. Dasherblar usiadł naprzeciw mnie i jakiś czas bez słowa poruszał łyżeczką w szklance.’

„Wypiłem resztkę herbaty i wydrapałem łyżeczką cukier z dna szklanki.”

„Dwie sekretarki mieszały herbatę”

„Obiad był raczej skromny: […] herbata czarna jak smoła, ale bez smaku”

„Jedna sekretarka robiła na drutach, druga jadła chleb z szynką i mieszała herbatę”

” – […]Pan ma dla mnie instrukcję?
– Jasne, po cóż bym tu był? Herbaty?
– Napiję się, owszem.
Podsunął mi szklankę […]”

” – […]Herbaty?
–  Chętnie…
Podszedł do małych drzwiczek i z ręki, która się przez nie wysunęła, przyjął tackę z dwiema napełnionymi już szklankami.”

„Urwałem, sięgając po herbatę. Pływała w niej mucha […]. Wyłowiłem muchę łyżeczką i rzuciłem na spodek”

To przykłady (nie wszystkie) z pierwszych stu stron.

Nigdy nie byłem w Pentagonie (Pierwszym, oczywiście), ale amerykańskie życie biurowe parę razy widziałem. Prawdopodobieństwo, że w amerykańskim biurze ktoś będzie pił herbatę, a nie kawę oceniam na najwyżej 0.1. Ze szklanki zamiast z kubka? Mnożymy przez 0.01. Ze szklanki ze spodkiem? Jeszcze razy 0.01. Mieszaną łyżeczką, a nie patyczkiem? Razy 0.1.

W sumie, wygląda że autor, niczym Karol May nie znając realiów, rzutował własne, polskie doświadczenia.

A może to była aluzja do innego niż USA imperium, gdzie herbata w szklance na spodku i z łyżeczką jest znacznie powszechniejsza?

Wydawnictwo Literackie 1961

„Z korytarzyka na lewo szły drzwi do kuchenki, na wprost – do komory wyjściowej, na prawo – do dwu miniaturowych pokoików. Otworzył swój. Oprócz łóżka, składanego krzesełka, wsuwanego w ścianę pulpitu i półeczki – nie było tam nic”.  Na górze było jeszcze obserwatorium, pod podłogą zbiorniki wody i tlenu.

A więc u Prixa jedno łóżko, u Langnera chyba też, skoro oba pokoiki były miniaturowe. Katastrofa, obwał, który zabił załogi dwóch transpoterów, w tym Rogeta, miał „naocznych świadków w powiększonej chwilowo do czterech osób załodze Stacji”.

Brak w Stacji łazienek, czy jakichkolwiek magazynów („po kątach puste butelki tlenowe, skrzynki po konserwach”), jest ciut dziwny. Ale gdzie ta czwórka spała?

Wydawnictwo Literackie 1986

Hal Bregg, by korzystać ze swojego konta bankowego (stan: 26 407 itów), dostaje kalster, rodzaj elektronicznej książeczki czekowej, otwarty do wysokości 5 000 itów. „Z jednej strony miał szereg okienek, widniała w nich cyfra 1100 1000. […] Patrzałem, zaskoczony, aż nagle zrozumiałem, że suma 5 000 zakontowana jest systemem dwójkowym”. Niepojęty jest fakt, że w zaawansowanej cywilizacji urządzenie powszechnego użytku wyświetla liczby w systemie dwójkowym. Coś jak dwójkowe zegarki dla geeków.

Ale jeszcze bardziej zadziwiające jest,  że liczba, którą Breggowi pokazał kalster, to w układzie dziesiątkowym 200, nie 5 000. 5000 wyglądałoby tak: 1 0011 1000 1000. Przechodzenie między układami liczbowymi może rodzić trudności, ale w końcu nawet Zasępa z dwójkowym sobie radził, szyfrując wiadomości na lekcjach Dziadzi. Lem niestety nie.

[Błąd zgłoszony przez Marcina w komentarzu do notki Czy kadeci umieli rachować? Poprawiony w nowszym wydaniu – patrz komentarze]

Czytelnik 1961

Co było na pocztówce, którą Tichy wysłał Laxowi-Gugliborc (a może odmienić: Gugliborcowi)? Ptak oczywiście… ale jaki ptak?

„[…] na stojaku lśniło mnóstwo barwnych kartek pocztowych, więc tak sobie przeglądałem je, aż znalazłem opatrznościową. Na czerwonym tle wielka złota klatka z prawie białą sową, o ogromnych oczach otoczonych promieniście piórkami”. Więc sowa? Ale zaraz w następnym zdaniu: „Nie byłem ci ja na tyle szalony, by wziąć tę pocztówkę do ręki, lecz wybrałem z osiem niewinnych, potem tę z papugą, dołożyłem jeszcze dwie, kupiłem znaczki pocztowe i pieszo wróciłem do sanatorium.”

Ptak uległ metamorfozie. Co dalej? „[…] sowę zaopatrzyłem w okulary, jakie nosił Lax” – wracamy do sowy. „Jak się zachowuje myszka, zwłaszcza koło sowy?” – 3:1 dla sowy!

Dalej: „Po niewczasie [słownik ortograficzny wolałby inaczej] przyszło mi do głowy, że może lepiej było posłać Laxowi widokówkę z papugą, nie z sową„. I wreszcie, gdy Lax w odpowiedzi na pocztówkę rozmawia zdalnie z Tichym, przedstawia się „Tu sowa. Tu sowa„, proponuje używanie pseudonimów: „Będzie jednak lepiej, jeśli zostanę sową, a pan myszą” i mówi o sobie „Sowa zacznie pierwsza”.

Sowa więc wygrywa zdecydowanie, a nam pozostaje domniemywanie, czy ta samotna papuga wzięła się z omyłkowego przeniesienia z Tichego myśli poniewczasie, czy też może w pierwszej wersji ptak miał być papugą, a potem Autor dodał myśl poniewczasie i w pozostałym tekście zmienił papugę na sowę w prawie wszystkich miejscach.

Wydawnictwo Literackie 1987

Sygnał zarejestrowany przez Heilera i Mahouna i później analizowany w projekcie Masters Voice [a nie powinno być „Master’s”, proszę Autora?] był podobno szumem.

„W tym […] istota szumu, że kolejność pojawiania się elementów […] jest nieprzewidywalna”. Dalej, w tekście dla VIPów, czytamy: „Ponieważ nadmiarowość w kanale przesyłowym jest przyzerowa, sygnał przedstawia się jako szum” oraz „Jeśli się tego [rejestracji przez ponad 416 godzin i 12 minut i porównania sygnałów w takim odstępie czasowym] nie uczyni, sygnał odebrany nie zdradzi niczym tego, że nie stanowi zwykłego (naturalnego) zjawiska szumowego.”

Cztery strony dalej znajdujemy opis „hipotezy telewizyjnej”. „Zwykły” szum neutrinowy podany na kineskop telewizyjny przedstawiał się jako „pozbawiony ośrodków kondensacji bezład trzepotania i migania, zlewający się w jednolitą szarość”. Natomiast „list z gwiazd” wywoływał inny obraz: „Na białym tle występowały powiększające się, rosnące, zlewające i niknące czarne plamy, przy czym całość sprawiała wrażenie ‚wrzenia'”.

A to znaczy, że sygnał nie był szumowy, że kolejność pojawiania się elementów nie była całkiem nieprzewidywalna. By powstał do pewnego stopnia stabilny obraz, elementy musiały się z dużym prawdopodobieństwem powtarzać z częstotliwością bliską częstotliwości odchylania poziomego telewizora – tak, by ciemna plama w kolejnych klatkach pojawiała się w tym samym czy zbliżonym punkcie ekranu. W sumie, nadmiarowość takiego sygnału musiałaby być mocno odległa od zera… 

Czytelnik 1970

Niby wszyscy wiemy, że nie. „Prędkość ucieczki z powierzchni Księżyca wynosi tylko 2,4 km/s […]. W odróżnieniu od Ziemi, Księżyc nie ma ani pola magnetycznego, ani atmosfery. Cząstki pierwotnej atmosfery księżycowej łatwo pokonały małą prędkość ucieczki i rozproszyły się w przestrzeni międzyplanetarnej.” (Eduar Pittich i Dušan Kalmančok, Niebo na dłoni, Wiedza Powszechna, 1988)

Ale czy w „Pokoju na Ziemi” na Księżycu jest powietrze?

Opisy księżycowych zwiadów Tichego sugerują, że nie ma.

„Gigantyczny pająk prawie przysiadł, tak że dotknął brzuszyskiem gruntu, i jakby zwarł się w sobie. Nie usłyszałem nic, toż nawet gdyby Księżyc miał się rozpęknąć, nie usłyszysz żadnego huku ani dźwięku”

„[…] wyjechał stamtąd wielki czołg, płaski, olbrzymi, głośno skrzypiąc i łomocząc szerokimi gąsienicami, co było o tyle dziwne, że na Księżycu nic nie słychać, bo nie ma powietrza, przewodzącego fale akustyczne. Mimo to słyszałem ów łomot, a nawet to, jak żwir chrupie pod stalą gąsienic.”

Zdalniki lądują przy użyciu odrzutowych hamownic, nie na prostszym, lecz niemożliwym do użycia przy braku powietrza, spadochronie.

Czyli wygląda, że powietrza nie ma.

Ale opisując narodziny projektu przeniesienia zbrojeń na Księżyc, narrator/Tichy pisze: „Sztabowcy wszystkich stron nie chcieli zrazu przystać na ten projekt, utrzymując, że broń, przystosowana do warunków księżycowych, może być do niczego na Ziemi, skoro nie ma tam chociażby atmosfery. Nie pamiętałem, jak dociążono Księżyc, choć zapewne i to wyjaśniono mi w Lunar Agency.” – tego chyba nie da się rozumieć inaczej, niż opowieść o sztucznym zaopatrzeniu Księżyca w atmosferę.

Nie czuję się na siłach rozważać, jak bardzo należałoby dociążyć Księżyc, by utrzymał on atmosferę, i jak takie dociążenie wpłynęłoby na stabilność podwójnego układu planetarnego Ziemia-Księżyc. Lem też to pominął. Ale sprawdzenie spójności tego, co sam opisywał, pominął także…

Wydawnictwo Literackie 1987

Niby umieli, w końcu „Ośla Łączka ściszał po swojemu odpowiedzi elektronowego Kalkulatora” zmuszając kadetów do liczenia samemu, a „Boerst zmagał się dzielnie z elektronowym Kalkulatorem i stracił tempo dopiero przy pierwiastkach czwartego stopnia”.

A jednak, zapewne dwudziestodwu- lub dwudziestotrzyletni (praktyki po czwartym roku) Pirx na pytanie Langnera o to, ile ma lat, odpowiada „Sto jedenaście”, dodając po chwili „W układzie dwójkowym”. 111 w układzie dwójkowym równa się 7. Pirx powinien był powiedzieć „dziesięć tysięcy sto dziesięć” lub „dziesięć tysięcy sto jedenaście”, albo wybrać inny układ. 22 to w układzie czwórkowym 112, nieźle by pasowało.

[W komentarzach do notki zaproponowano inną interpretację]

Wydawnictwo Literackie 1986

Lem był z wykształcenia lekarzem, i motywy medyczne nierzadko przejawiają się w jego twórczości.

Na zbliżającym się do Kwinty „Hermesie” Steergard budzi Gerberta z embrionacji (miał Gerbert być obudzony jako pierwszy przez automaty, ale te, jak to u Lema, na styku z człowiekiem ciut zawiodły). Proponuje mu „diadochokynesis”, na co Gerbert zamyka oczy i dotyka ręką czubka nosa.

Próba „palec-nos”, którą wykonuje Gerbert, należy do repertuaru podstawowych testów neurologicznych. Jest jednak czym innym niż diadochokineza, inny test neurologiczny, polegający na szybkim wykonywaniu ruchów naprzemiennych, np. zginania i prostowania kończyny, lub jej odwracania i nawracania.

Czyżby doktor Lem trochę zapomniał, czego go we Lwowie i na UJocie uczyli?

Chyba, że to miał być taki lekarski insider joke miedzy Gerbertem a Steergardem: Gerbert pokazał nie tylko sprawność układu ruchowego, ale i umysłu, wykonując inny test, niż go poproszono.

Wydawnictwo Literackie 1987