Herbata

19.1.2009

W Trzecim Pentagonie wszyscy częstują herbatą i sami ją piją. Ze szklanek. Ze spodkami. Mieszaną łyżeczką.

„I tu drgał w powietrzu szklany, łagodny dźwięk. Kashenblade mieszał herbatę.”

„[Blanderdash] poprosił mnie do gabinetu, […] poczęstował herbatą”

„[..] młoda dziewczyna, zapewne sekretarka, wniosła dwie herbaty i postawiła je przed nami. Dasherblar usiadł naprzeciw mnie i jakiś czas bez słowa poruszał łyżeczką w szklance.’

„Wypiłem resztkę herbaty i wydrapałem łyżeczką cukier z dna szklanki.”

„Dwie sekretarki mieszały herbatę”

„Obiad był raczej skromny: […] herbata czarna jak smoła, ale bez smaku”

„Jedna sekretarka robiła na drutach, druga jadła chleb z szynką i mieszała herbatę”

” – […]Pan ma dla mnie instrukcję?
– Jasne, po cóż bym tu był? Herbaty?
– Napiję się, owszem.
Podsunął mi szklankę […]”

” – […]Herbaty?
–  Chętnie…
Podszedł do małych drzwiczek i z ręki, która się przez nie wysunęła, przyjął tackę z dwiema napełnionymi już szklankami.”

„Urwałem, sięgając po herbatę. Pływała w niej mucha […]. Wyłowiłem muchę łyżeczką i rzuciłem na spodek”

To przykłady (nie wszystkie) z pierwszych stu stron.

Nigdy nie byłem w Pentagonie (Pierwszym, oczywiście), ale amerykańskie życie biurowe parę razy widziałem. Prawdopodobieństwo, że w amerykańskim biurze ktoś będzie pił herbatę, a nie kawę oceniam na najwyżej 0.1. Ze szklanki zamiast z kubka? Mnożymy przez 0.01. Ze szklanki ze spodkiem? Jeszcze razy 0.01. Mieszaną łyżeczką, a nie patyczkiem? Razy 0.1.

W sumie, wygląda że autor, niczym Karol May nie znając realiów, rzutował własne, polskie doświadczenia.

A może to była aluzja do innego niż USA imperium, gdzie herbata w szklance na spodku i z łyżeczką jest znacznie powszechniejsza?

Wydawnictwo Literackie 1961

8 Komentarzy “Herbata”

  1. Jurgi Says:

    A może to była aluzja do innego niż USA imperium, gdzie herbata w szklance na spodku i z łyżeczką jest znacznie powszechniejsza?

    Raczej to wyjaśnienie jest prawdopodobne. Jak stoi w opracowaniu do „Pamiętnika…” wydanego w serii GW, nazwa Pentagon pojawia się tylko we wstępie. W tym samym zaś wstępie twierdzi się, że pierwsze 11 stron jest apokryfem… a tyle właśnie liczy sobie wstęp. Ciekawa argumentacja. Lem w końcu na Zachodzie bywał i nie sądzę żeby walnął takiego byka (choć w „Śledztwie…” podobnych nieścisłości jest mnóstwo, temat na całą sagę o błędach).
    Ponadto nie tylko ta herbata w szklankach kojarzy się z socjalizmem. Ci stetryczali generałowie obwieszeni medalami to wyśmienity obraz sowieckich wosjkowych. Stołówki też kojarzą się raczej z PRLowskim barem mlecznym… A na pewno da się znaleźć więcej aluzji.

  2. bledylema Says:

    Stołówki – oczywiście. Ten kompot i kluski z makiem! Nie chciałem się nazbyt rozwodzić kulinarnie, z orderami też się zgadzam. Stylistyka niektórych wypowiedzi i zachowań także wydaje się cokolwiek rosyjska (Kashenblade), choć może to moja autosugestia. Na pewno nie jest to tak oczywiste, jak w „Pokoju na Ziemi”, ale w 1987 roku na pewno mniej kamuflażu było trzeba niż w 1961. Pijatyka z Barranem, Sempriaq’iem i Klappershlangiem (wódka szklankami zagryzana ogórkami) też się kojarzy raczej słowiańsko.

    Czy Lem był na Zachodzie przed 1961 r? Nie mogę na razie znaleźć tej informacji.

    Ciekawe spostrzeżenie z 11 stronami apokryfu, rzeczywiście w głównym tekście „Pamiętników” mowa jest wyłącznie o „Gmachu”. Pewnym słabym punktem tej teorii jest to, że w pierwszym wydaniu z 1961 roku wstęp jest na stronach 5-22, a więc liczy ich niemal szesnaście.

  3. telemach Says:

    „Czy Lem był na Zachodzie przed 1961 r? Nie mogę na razie znaleźć tej informacji.”

    Istotnie, trudno znaleźć. Pewną wskazówką może być często powtarzana (m.in. przez Beresia) sugestia jakoby inspiracją do napisania „Powrotu z gwiazd” były przeżycia na zachodzie i niemożność przekazu „ludziom z tamtąd” tego co jest w innej rzeczywistości czyli „za żelazną kurtyną”. To by oznaczało że Lem „wysunął” głowę poza zachodnią granicę już w 1960 roku. Lub odrobinę wcześniej. Nie móg być to jednak zbyt długi pobyt, bo w rodzinnym albumie fotograficznym nie pozostał po nim żaden ślad. A z każdego, najkrótszego nawet pobytu w Zakopanem w latach 50-tych jest fura zdjęć.

    Najlepiej jednak udokumentowane są podróże do Rosji.

  4. Jurgi Says:

    Być może liczba 11 stron wstępu odnosi się do ręko-/maszynopisu, bo to dość oczywiste, że co wydanie, to liczba stron się zmienia. Można by oczywiście dopasować tę liczbę do wydania, ale musiałoby to być dokonane w porozumieniu z wydawcą, co wymagałoby wyjaśnień i demaskacji takiego konceptu.
    Wykonalne jest, myślę, przeliczenie rozmiaru wstępu na standardowe strony maszynopisu.

  5. bledylema Says:

    Dziwnie świadczyłoby o autorze zaszycie w tekście wskazówki tracącej z przyczyn technicznych czytelność w druku…
    Kto ma „Pamiętnik” w wersji elektronicznej, jest uprzejmie proszony o policzenie znaków. Ja ręcznie liczył nie będę :-)

  6. Jurgi Says:

    Służę uprzejmie. Wstęp do „Pamiętnika…” to wg OO 23130 znaków. Maszynopis standardowy to 30×60 czyli 1800 znaków. Zatem jedenaście stron maszynopisu to maksymalnie (teoretycznie) 19800 znaków, w praktyce mniej, bo na maszynie traci się sporo na końcówkach wierszy. Czyli wstęp nie mieści się na 11 stronach standardowego maszynopisu.
    Być może pisał z mniejszą interlinią, byłoby to 45 wierszy na stronę, czyli 2700 znaków, razy stron 11 to 29700, z kolei za dużo.
    Mógł oczywiście pisząc z mniejszą interlinią robić mniej wierszy na stronę, łacno możnaby dobrać wartość pasującą, ale to mija się z celem. Jedyny ratunek dla tej hipotezy to obejrzeć autentyczny maszynopis, inaczej ani nie da się potwierdzić, ani zaprzeczyć.

    Natomiast co do sensowności takiej wskazówki… Sądzę, że nie debatował zbyt długo nigdy, co czytelnicy znajdą, a co nie. Chyba nikt zresztą nie może powiedzieć, że odczytał wszystkie aluzje, wątpię, żeby sam autor je wszystkie potrafił wymienić. Być możę rzucił te 11 stron „na oko”, a zamysł zdradził zaufanym osobom?
    Autor opracowania, który pisze o tych 11 stronach nie precyzuje niestety tego.

  7. anuszka Says:

    Oczywiście, że Lemowi chodziło o to drugie imperium… Cały klimat książki na to wskazuje. Lem to zrobił specjalnie: we wstępie że niby o Ameryce, a potem – wiadomo.

    Takie podejście nie wynikało wyłącznie z jajcarstwa. Słyszałam o nieprawomyślnych książkach wydawanych ze względu na cenzurę w ten sposób, że były opatrzone wstępami i posłowiami o tym, jakże błędna i niesłuszna jest zasadnicza treść dzieła. Albo gdy nieprawomyślna książka jakimś cudem została wydana, to recenzenci dla zmylenia cenzury publikowali oburzone recenzje, ale tak, żeby streścić najsmakowitsze fragmenty i przekazać czytelnikom, że książka jest bardzo ciekawa.

    Biorąc pod uwagę taką specyfikę wydawania książek w PRL, ten drobny chwycik Lema staje się oczywisty. Dla współczesnych mu czytelników zawarte w tekście aluzje na pewno były jasne.

  8. bledylema Says:

    Ciekawe byłoby dowiedzieć się, które „sowietyzacje” Lema były zamierzone jako aluzje, a które – jeśli którekolwiek – wynikły niechcący, z nieznajomości realiów. Na zasadzie Karola Maya.

    Ale niestety na spytanie autora już za późno…


Dodaj komentarz